Nawet jeżeli ktoś nie lubi twórczości Kazika Staszewskiego i jego długowiecznego zespołu Kult, nie może zaprzeczyć, że i on, i zespół są fenomenami na polskiej scenie muzycznej. Początków grupy należy szukać cztery dekady temu.
To praktycznie całe moje życie – Kazik śpiewa, Kult gra tyle ile ja oddycham. Staszewski – jak wiadomo – ma niezwykłą zdolność tworzenia doskonałych, opisujących polską rzeczywistość tekstów.
Sam fakt trwania, nagrywania, koncertowania przez tyle lat zasługuje na uwagę. Sam zaliczam się do licznego grona wielbicieli talentu pana Kazimierza, odkąd – gdzieś na początku 90. lat ubiegłego wieku – usłyszałem jego: „coście sk… uczynili z tej krainy”.
Z uwagą więc, choć – przyznaję ze skruchą – kilkuletnim opóźnieniem w stosunku do premiery, przeczytałem wywiad-rzekę z nim „Idę tam gdzie idę”. Wśród wielu ciekawych zespołowych historii, źródeł kazikowskich inspiracji ale też fascynacji, sporo dowiedziałem się o tym jak postrzega funkcjonowanie zespołu.
Otóż, drodzy Czytelnicy, pan Kazik, któremu talentu odmówić nie można, choć sam przyznaje, że ze śpiewem i grą różnie w jego życiu bywało, ma bardzo ciekawe obserwacje a propos funkcjonowania zespołu.
Kult jest i był zespołem, którego różne elementy – gitarzyści, perkusiści i basiści – zmieniali się czasami dosyć często. Sam lider dostrzegał, że w miejsce muzyka, z którym doskonale się rozumieli, kumplowali, ale zbyt często grał nierówno, przychodził ktoś o uzdolnieniach muzycznych zdecydowanie większych. Ów ktoś wartość muzyczną zespołu podnosił, ale w dłuższej perspektywie okazywało się, że lepiej mieć w składzie muzyka gorszego, ale takiego, który bardziej pasuje do ducha zespołu. Czasem mniej konfliktowego, czasem dobrze wpływającego na atmosferę w zespole, czasem – po prostu – traktowanego jak członka rodziny.
To spojrzenie, jednego z moich ulubionych twórców muzycznych polskiej prowienencji, rzuca nowe światło na sławetny występ w czasie jednej z sesji Rady Miasta – prezeski Śląskiego TBS, czyli jednej z kilku spółek, których właścicielem są Mysłowice, a więc my wszyscy.
Otóż, w skrócie odświeżając pamięć, pani prezes została zapytana, już w bieżącym roku, jaki wynik finansowany wypracowało kierowane przez nią przedsiębiorstwo w roku minionym. I pani prezes, została tym pytaniem, jak sądzę, całkowicie zaskoczona, bo – raz, że zdenerwowanie (ale to subiektywna ocena) było po niej widać choćby i w pomyleniu roku, a dwa, że odpowiedzi konkretnej nie udzieliła.
„Wynik finansowy przewidywany na rok dwutysięczny dwudziesty czwarty, dwudziesty trzeci, na pewno będzie wynikiem dodatnim. Na chwile obecną nie jestem w stanie tu powiedzieć. Mogę dać pisemnie” – usłyszałem na nagraniu zamieszczonym w sieci.
Ta odpowiedź, bo raczej nie jej styl, wywołała niemałe poruszenie. Przynajmniej kilka znanych mi osób udostępniło go w social mediach. Kolejnych kilka, zagadywało mnie osobiście, prezentując to nagranie ze styczniowej sesji.
Z jednej strony rozumiem ich irytacje, no bo w świecie prawie idealnym, w świecie spółek zarządzanych przez kompetentnych menedżerów, taki o to prezes lub prezeska są w stanie takiej odpowiedzi udzielić. Normą w firmach jest bieżące przypatrywanie się operacjom finansowym, zestawieniu dochodów i wydatków, kalkulowaniu kosztów, obliczaniu kosztu pozyskiwania kapitału na inwestycje. Normą jest też, w takim prawie idealnym świecie, raportowaniu po kolejnych kwartałach, by wiedzieć jak się ten biznes kręci. Mogę więc sobie wyobrazić, że zagadnięta o roczny wynik finansowy, prezeska odpowiada w deseń taki, że cały rok z pewnością na plusie, bo po trzech kwartałach wynik był dodatni na poziomie – dajmy na to – 10 tys. zł, a obroty z ostatniego kwartały nie dają podstaw, by sądzić, że ten trend się załamie, albo że: obroty z ostatniego kwartału pozwalają sądzić, że taka tendencja się utrzyma.
Rozumiem tę irytację, bo trudno mi sobie wyobrazić, że można przyjść na posiedzenie reprezentantów wszystkich mieszkańców absolutnie nieprzygotowanym i nie „być w stanie tu nic powiedzieć”, a tylko „móc dać odpowiedź na piśmie”.
Trzeba jednak wziąć panią prezes w obronę, bo przecież – radni nie muszą znać się na wszystkim – i mogli nie wiedzieć, że o ile w dochodach własnych, łatwo to, co się zarobiło w ubiegłym roku zarobiło a ile wydało oszacować już 1 stycznia po południu, ale przecież i tak, wszyscy czekają na PIT-a od pracodawcy do końca stycznia, a ostatnimi laty, to nawet do 15 grudnia, gdy fiskus sam na swoje barki weźmie zsumowanie naszych dochodów i zaserwuje nam – dopłatę albo zwrot podatku – niczym serwowany jest kebab na rogu Krakowskiej i Szymanowskiego, o tyle w przypadku księgowości podmiotów gospodarczych, takie podliczanie trwa dłużej, dużo dłużej. Raportowanie wyników gdzieś między kwietniem a czerwcem to norma wielkiego biznesu, a takim przecież Śląski TBS, z 75-proc. udziałem Mysłowic w swym kapitale jest.
Taki Orlen, skromna firma z Europy Środkowej, dopiero 21 lutego, czyli miesiąc po pytaniu w Mysłowicach, zaraportował o wynikach z ostatniego kwartału. A gdzie tam do podsumowania całego roku?
Taka JSW, dopiero 24 marca, prawie za miesiąc od dziś i dwa miesiące po pytanie na mysłowickiej Radzie Miasta, chce przedstawić roczne sprawozdanie.
To co się, kurde – pytam się radnych – czepiacie Śląskiego TBS-u i tego, że prezes nie wie? W gorącej wodzie kąpani? Miesiąc, dwa trudno wytrzymać? Po co wam ta wiedza w styczniu, skoro – zwyczajowo – w połowie roku o mieniu komunalnym dyskutujecie? Dajcie spokojnie pracować, dajcie spokojnie cyfry w excella wklepać, bo jest co.
Według informacji z oficjalnej strony spółki, Śląski TBS ma majątek dosyć rozproszony: jeden budynek w Bielsku-Białej (30 mieszkań), jeden w Łaziskach Górnych (55 mieszkań, jeden w Mysłowicach tuż obok rynku (35 mieszkań i 11 usługowych), jeden przy Wielkiej Skotnicy (też kilkadziesiąt mieszkań) i hektary do ochrony po dawnej kopalni Mysłowice.
Jest skąd te dane finansowe zbierać. Każdy wie, jakie czasem są korki na drodze z Bielska do Mysłowic. Może być tak, że i cyfry arkusza kalkulacyjnego również w jakichś ciągach utknęły. A po co dawać dane niepełne? Potem będzie niezadowoleni, że nie wszystko, że inaczej wyglądało itp. Itd.
Biorę więc panią prezes w obronę: przeczytajcie Kazika, to zrozumiecie dlaczego warto mieć w zespole gorszego muzyka.