Mój ostatni felieton, przeczytało kilkanaście tysięcy osób. To wspaniały wynik. Dziękuję. Nie spodziewałem się. Nisko się kłaniam wszystkim Czytelnikom, dziękuję za dobre słowo, miłe komentarze. Proszę o więcej, ale i obiecuję więcej i lepiej, bo polubiłem te - średnio 4 tysiące znaków - dla Was, o nas, o Mysłowicach, o sobie, o wszystkim.
Piszecie, że dobre mam pióro, dziękuję - zawsze było to dla mnie istotne, ostrzę stalówkę do teraz. Miałem też szczęście, spotykać w początkach swej dziennikarskiej pracy, biurko w biurko, w starym dobrym (jeszcze z redakcją przy Rynku w Katowicach) Dzienniku Zachodnim, nieocenionych mistrzów mowy polskiej. W tym miejscu serdecznie pozdrawiam redaktora Adriana, dzięki któremu wiem, że scena jest w teatrze, a zespoły muzyczne występują na estradach i redaktor Monikę, dzięki której wszystkie językowe wyjątki, spowszedniały mi, jak wszystkie - z roku na rok coraz większe - mysłowickie dziury budżetowe.
No więc, łykam to - bez fałszywej skromności - ale z dumą lwa otrzepującego swoją grzywę, że Państwu się moje pióro podoba. Swoją drogą, od zawsze piórem piszę, od lat kupując tylko dwa modele i od lat - wreszcie - wypełniam je, niczym w starym kałamarzu, atramentami różnego koloru. Ostatnio kupiłem brązowy, jak opadłe liście przy Mikołowskiej, ale najczęściej skrobię zielonym niczym świeżo przycięta trawa na Promenadzie. Jej soczystą, choć późno jesienną zieleń, widać nawet (o czym pisałem przed tygodniem, że widać wtedy tak samo, a może i bardziej) po zmroku.
Myślę jednak oszczędzać zielony, bo kupiłem go Papirusie przy Rynku, a potem dokupiłem jeszcze dwa, na zapas, bo Pani z Papirusa, powiedziała mi, że to ostatni miesiąc tej siedemdziesięcioletniej tradycji kupieckiej w tym miejscu.
Kupiłem więc dwa, bo gdzie ja teraz będę kupował atramenty jeśli nie w Papirusie? Tego jeszcze nie wiem, choć myślę, że na pisanie o Mysłowicach, bardziej pasowałby czarny (mam też niewielki zapas, bo od dawna czarnym nie stawiam liter, gdyż czarnowidztwo nawiedza mnie rzadko, najczęściej wtedy, gdy myślę, by przespacerować się Bytomską), albo czerwony. Czerwony jak nauczycielski tusz recenzujący kartkówki, wypracowania i sprawdziany. Jest w Mysłowicach sporo do recenzji, sporo do oceny, a jeszcze więcej do poprawki, by nie powiedzieć: komisyjnej poprawy.
Czerwonym atramentem mógłbym skreślić teraz znaną frazę Cypriana Kamila Norwida (serdeczne pozdrowienia dla mojej polonistki z ogólniaka - Teresy Wojtynek): „Coś ty Atenom zrobił, Sokratesie, Że ci ze złota statuę lud niesie, otruwszy pierwej?”. Przyszła mi ona na myśl (fraza, nie polonistka), gdy przeczytałem jeden z komentarzy pod ostatnim felietonem: „Następny czepialski, co sam zrobiłeś do Mysłowic” - pisownia oryginalna.
Statuy nie chce, za truciznę podziękuję, ale domyślam się, że skoro nie i nic (ani radnym, ani prezydentem), to nie mam prawa nic, żadnego, siedzieć tylko cicho mogę, felietonów nie pisać, nie mówić, ledwo oddychać, nie komentować, a jeżeli już, to tylko po bożemu, tak żeby jaśnie państwa nie urazić, bo przecież nikt i nic lepiej dla Mysłowic nie chce i nie czyni, a wąskiego grona internetowych wyznawców geniuszu strategicznego i zarządczego pana jaśnie, lepiej nie denerwować i w oko - piórem swym nie kolić.
Ale… (zawsze jest jakieś ale).. nie trzeba być radnym czy prezydentem Mysłowic, być coś dla swego miasta zrobić. W lutym 1961 roku, świeżo wybrany amerykański prezydent, John F. Kennedy, miał dokładnie tyle samo lat, co ja teraz, gdy - w swym inauguracyjnym przemówieni wypowiedział jedną z najsłynniejszych fraz historii: XX wieku „Nie pytaj co twój kraj może zrobić dla ciebie, zapytaj co ty możesz zrobić dla kraju”.
Co robię codziennie dla Mysłowic? Od wielu lat segreguję śmieci - do dziś to umiejętność nieosiągalna dla wszystkich. Od ponad 20 lat płacę podatek dochodowy, a jego część zasila budżet Mysłowic. Nawet, gdy mieszkałem gdzie indziej, moje zeznanie podatkowe trafiało na Mickiewicza 4. Nie ominąłem żadnych wyborów. Malutki kamyczek dorzuciłem do mysłowickiej kultury, nieco większy do sportu, regularnie kupowałem bilet miesięczny. Napisałem setki tekstów o mysłowickich aferkach i bolączkach i - jak sądzę - wiele z nich dzięki dziennikarskiej interwencji udało się zmniejszyć. Na różnych łamach opowiedziałem wiele pozytywnych historii i życiorysów znad Przemszy. Podnoszę butelki i worki z trawników, by wrzucić je do pobliskich koszy. Jak fryzjerka (pozdrowienia dla pani Małgosi), to tylko z Mysłowic. Przegląd auta - po co jechać gdzie indziej. Polisy - u agentki w mysłowickim oddziale, a nie przez infolinię. Zegarki u Budzińskiego, atramenty w Papirusie, zakupy - a jakże - w Mysłowicach, urodzinowy obiad - u mysłowickiego restauratora.
Mógłbym tak dłużej, gdyż - koniec końców - myślę o nich codziennie i nimi oddycham, mam te stare, zniszczone, pokryte szarym pyłem tynki w płucach, a najczystsze krakowskie elewacje i najbardziej wypolerowane warszawskie szkła strzepuję jednym ruchem rzęsy, z tej prostej przyczyny, że tam - choć wino nad Wisłą smakuje wybornie - nie począł się nikt mi istotny.
16listopada2023
Comments