top of page
Zdjęcie autoraKrzysztof Bąk

Cud nocy wigilijnej




Stado małych, ledowych reniferów spokojnie pasło się na zdezelowanej scenie przy Rynku. Stuk damskich obcasów i drewnianych podeszwy męskich botków i sztybletów mieszał się z gwarem rozbawionych mieszkańców. No do wszystkich pięciu działających przy mysłowickim Rynku restauracji trudno było wejść. Jeszcze w październiku właściciele knajp: Nowej, Nowszej, Jeszcze Nowszej, Prawie Najnowszej i Najnowszej umówili się na wspólną ofertę i sprawiedliwy podział zysków. Na rynku niemieckim zamówili nieosiągalnego w Polsce białego grzańca, specjalnym transportem z całej Polski zwieziono pierniki. Te dwa zapachy mieszały się z gwarem uczestników jarmarku.

Trudno powiedzieć, czy więcej było miejscowych czy przyjezdnych, ale - fakt, faktem - mysłowicki jarmark świąteczny z roku na rok, odwiedzało coraz więcej mieszkańców ościennych miast. Wszystkich przyciągała wieść, o cudzie, jaki rozegrał się w ciągu roku.

Z Katowic, serca górnośląskiej konurbacji, goście przyjeżdżali „czternastką”. Po szybkim remoncie, linia ta stała się niebywałą atrakcją. Wystarczyło przejechać kiła przystanków, by za pętlą na Uthemanie, z wyludniających się Katowic i zapuszczonych Szopienic, wjechać do innego świata. Zza panoramicznych szyb czyściuteńkiego moderusa przyjezdnych witały szklane elewacje biznesowych drapaczy chmur o architekturze podziwianej na całym świecie, szczególnie w Dubaju, niedoścignionym światowym liderze wysokopiennej architektury. Spomiędzy jednego a drugiego przebijał szyb dawnej kopalni. Dziś rozświetlony jak nigdy, bo - zachodni inwestorzy - kierując się dobrze rozumianą społeczna odpowiedzialnością biznesu, postanowiły nie tylko - ku uciesze mieszkańców - oświetlić stary szyb wieloletniej żywicielki miasta, ale i sfinansować wiele miejskich inwestycji. Ta wdzięczność rekinów biznesu pozwoliła szybciej spłacić miejskie zadłużenie. Potok dolarów i euro pozwolił nie tylko zagospodarować pogórniczej hektary, ale i - to właśnie ta odpowiedzialność biznesu - zrewitalizować sąsiedni Piasek, czyniąc z ceglanych familoków najbardziej pożądane miejsce do życia w tej części województwa śląskiego.

Do miejskiego budżetu w tym roku wpłynęły dziesiątki milionów złotych z tytułu podatku od nieruchomości. Wielką odpowiedzialnością (społeczną, biznesu) wykazali się mysłowiccy przedsiębiorcy. Choć początkowo sprzeciwiali się podwyżce tej opłaty, to dali przekęonać się urzędnikom, że - co prawda - maksymalne podniesienie stawek za nieruchomości dotknie ich niebywale, bo może braknąć na dwie raty leasingowe spłacanych w pocie czoła lexusów, cayenne’ów i innych arteonów, ale umiłowanie małej ojczyzny stłumiło ten egoizm, gdy okazało się, że to życiowa szansa dla miasta. Taka podwyżka podwoiła bowiem również obciążenia zachodnich funduszy, właścicieli szklanych domów na pokopalnianych terenach.

Regularna lektura wyciągów bankowych w stan euforii wprawiła nie tylko skarbniczkę miasta, ale i służby księgowe metropolii. Niespodziewana spłata kilkudziesięciu milionów mysłowickich zaległości poprawiła kondycje i tej instytucji. Wieloletnia skarbniczka o mały włos te zmianę nie przepłaciłaby zdrowiem. Po latach szykowania coraz bardziej karkołomnych budżetów i uzasadnień do kolejnych kredytów, pierwszy raz w życiu mogła taką pożyczkę spłacić przed czasem.

Włodarze miasta już wcześniej, po zanegowaniu projektu miejskiego budżetu, zdecydowali się na radykalne kroki jakich świat, a na pewno Polska, nie widział. W pierwszej kolejności, nadzieja mysłowickiej polityki - Mateusz Targoś, po przedświątecznej - jak wyznał - spowiedzi, wpłacił kilkadziesiąt tysięcy złotych za swoje przedwyborcze billboardy, które co prawda nie promowały jego, tylko miejskie inwestycje.

To była iskra, która wznieciła całe ognisko oszczędności. W drugim kroku zdecydowano się na cięcia administracyjne, ale… prezydent nie musiał zwalniać żadnej z kilkudziesięcioosobowej grupy swoich współpracowniczek w prezydenckiej kancelarii. Wszystkie, jak jeden mąż, na wieść, że przyszłoroczny budżet się nie spina, złożyły wypowiedzenia. Z jednej strony żałowały, bo gdzie szukać tak dobrej atmosfery w pracy i tak wyrozumiałego szefa, z drugiej - wdzięczne - za możliwość zdobycia dobrze płatnego doświadczenia zawodowego, bez wahania zdecydowały się na ten bohaterski gest. Decyzja była o tyle łatwa, że po kilku latach pracy w mysłowickim samorządzie, ich kompetencje wzrosły na tyle, że pracodawcy wprost zabijali się o możliwość ich zatrudnienia. To pozwoliło zaoszczędzić 5 mln zł na budowę schroniska dla zwierząt - zdecydowanie najpilniejszej i najpotrzebniejszej inwestycji w upadającym mieście. Schronisko przestało być potrzebne, bo wszystkie bezdomne zajęły magistrackie pokoje po mocno odchudzonej kancelarii prezydenta miasta.

Z ostateczną odsieczą prezydentowi przyszedł jego kolega z Sosnowca. Setki tysięcy obserwujących jego fanpejdż ochoczo odpowiedziały na jego apel o pomoc finansową Mysłowicom. Jedni wpłacali 20 zł, inni przelewali setki. Poruszeni losem kotów z magistratu, bezimienni z całej Polski w ciągu kilku dni uzbierali ponad 8 mln zł na spłatę zadłużenia miasta nad Przemszą. Pozostało tylko zwołać sesję nadzwyczajną i przyjąć darowiznę. Posiedzenie o dziwo miało kworum. Złośliwi mówili w kuluarach, że wigilijna rada miasta była doskonałą wymówką, by w ten jeden jedyny dzień w roku, uniknąć domowych porządków i lepienia uszek. Uchwała przeszła jednogłośnie. Mysłowice po raz pierwszy w historii nie były zadłużone nawet na złotówkę, co szybko dostrzegły światowe agencje ratingowe, przyznając miastu najwyższą ocenę: A.

Wigilijny cud zaowocował deklaracją, że skoro w ciągu roku udało się wyciągnąć Mysłowice znad przepaści, to potencjalni kontrkandydaci nie zgłoszą swoich kandydatur w wiosennych wyborach . Druga tura prezydentowi się po prostu należała. Ze strony jego zwolenników padła propozycja, by nie czekać do wiosny i wybrać go już teraz, jednogłośnie, przez aklamację. Pomysł upadł, bo radcy prawni zwrócili uwagę, że na brak wyborów nie pozwala konstytucja.

Ledowe renifery błyskotliwie ruszały główkami. Rozświetlone okna kamienic błyszczały choinkowymi lampkami. Ostatnie dźwięki telewizyjnych reklam zmierzały ku pauzie przed tradycyjnym, wigilijnym „Kevinem”. Ostatnia Czternastka ruszyła spod dworca w stronę Katowic. Nowiutki tramwaj na nowiusieńkich szynach prawie nie kołysał, wystukując obwodem swych żelaznych kół, coś, co z daleka, w mroku grudniowej nocy, mogło przypominać: ho, ho, ho, ho!


Mysłowice, 20 grudnia 2023




0 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Gorszy muzyk

Comments


bottom of page