Zimą w domy posadziliśmy hiacynty. Cebulki schowały się pod ziemią otuloną drewnem prezentowej skrzynki na wino. Wcześniej skrzynka służyła jako idealny organizator przestrzeni drewnianej szuflady. Świetnie w niej leżało się licznej rodzinie rozmaitych wizytówek, ale porządki wygnały je na zesłanie do błękitnych kontenerów na makulaturę. Została pusta skrzynka, ale potrzeba uczyniła ją przydatną na polu domowych upraw i plantacji.
Hiacynty, jak radzą doświadczeni ogrodnicy sadzi się jesienią. Te, darowane zresztą, szansę na wzrost dostały już w zimie, ale za to w warunkach niemalże cieplarnianych, bo nie w ogrodzie, w gruncie, ale pod dachem, za ocieplonymi ścianami i szczelnymi oknami. Długo o sobie nie przypominały, nieśmiało chowając się w ziemi, ale któregoś dnia, zielone peryskopy wychynęły z ciemnych, ziemnych odmętów. I tak sobie, dzień po dniu wzrastają w stronę słońca, już na długość kilkunastu centymetrów. Na razie bez kwiatów. Na kwiaty przyjdzie poczekać. Może do wiosny, może dłużej, gdy pokojowa temperatura zrobi się bardziej letnia.
Na politycznym polu, w lutym, zaczęli wzrastać kandydaci.
Oczywistym było, że urzędujący prezydent, mimo, że ukochane przez niego miasto na skraj przepaści doprowadził, zrobi jeszcze krok do przodu, by - po ewentualnym zwycięstwie - karmić z miejskiej kasy przez pięć kolejnych lat niezliczoną rzeszę polityczno-biznesowych przyjaciół. Czym? Na razie nie wiadomo, bo z pustego podobno i Salomon nie naleje, ale doświadczenie polskiej transformacji i współczesna historia lokalnego samorządu uczą, że stan kryzysu finansowego lokalnych, rządzących miasteczkami sitwy, absolutnie nie ogranicza.
Rządząca od niedawna krajem Platforma ze sporą nieśmiałością wybrała spośród siebie kontrkandydatkę dla Wójtowicza. Zaskoczenia nie było, bo od dawna w mieście mówiło się, że o prezydenturę powalczy dyrektorka I LO - Dorota Konieczny-Simela. Dziś wiemy to na pewno. Ale neony znaków zapytania wciąż świecą nad poletkami innych politycznych obozów. Ze skłóconego między sobą, podzielonego na przynajmniej dwie frakcje, mysłowickiego PIS, do roli kandydata podobno ma dorosnąć radny Mariusz Wielkopolan. Ciekawsze niż kto o prezydenturę, bo kandydaci tej partii raczej spektakularych sukcesów w mysłowickich wyborach nie odnosili, będzie to kto znajdzie się w zaciągu walczącym o mandaty radnych.
Na rozkopanej i zabłoconej ulicy Powstańców, z niedomkniętych magistrackich okien dochodzą takie głosy, że sytuacja jest na tyle zmienna, że nawet symbol pisowskiego kolonializmu politycznego - najbardziej zakochany w Mysłowicach piekarzanin - Mateusz Targoś, szukał miejsca na listach na komitetu prezydenta, nie będąc zapewne pewnym poparcia swej macierzystej formacji politycznej. Czy je zyskał? Zobaczymy za miesiąc, bo termin rejestrowania list z kandydatami upływa na początku marca. Jedno jest pewne, wypłata od mysłowickiego podatnika wpadnie na jego konto jeszcze niejedna. Pożegnanie z urzędem, a być może i powrót do Piekar, jak słyszałem, odroczył w czasie, promotor Targosia - były śląski wojewoda, obiecując Wójtowiczowi, poparcie formacji Jarosława Kaczyńskiego w II turze.
Wójtowicz więc na drugą turę liczy. Na drugą liczy też Konieczny-Simela. I tak też pewnie się stanie, bo innych na horyzoncie nie widać, choć zapewne (większe limity na kampanię i dodatkowa promocja listy) swoją kandydatkę mają wystawić również mysłowiccy wyznawcy Szymona Hołowni. A w kawiarnim gwarze, mówi się podobno, że o przychylność wyborców chcą ubiegać się inni, niezależni, alternatywni, zaangażowani na różnych polach, mniej znani kandydaci.
Nazwiska, które słyszę, a których wspominać jeszcze nie będę, sprawiają, że widzę drugą turę dzisiaj między Konieczny-Simelą a Wójtowiczem. I mogłyby te wybory być od razu drugą turą, sprowadzić się do tego starcia, które tak na prawdę jest starciem upadającego z koniecznością odbudowy zrujnowanego miasta.
Do wyborów zostały dwa miesiące. Kampania będzie więc krótka acz intensywna, a jej preludium są prezydenckie banery wpierające patrzącym, że jest fajnie. Dla mnie najfajniejsze w tej propagandowej akcji jest to, że tu i ówdzie dzięki tym wydrukom wielkoformatowym, nie widać jak bardzo zniszczone są ściany na których zawisły. Jest to działanie bardzo pozytywne. Jak wiadomo, prezydenckie oblicze wielu osobom się podoba. Mogą więc czerpać z patrzenia na nie radość.
Jest też druga strona medalu. Do wielu mysłowickich wad zaliczyłbym niskiej wartości dbałość o miejską estetykę. Kilka lat temu, gdy zobaczyłem - na przeciw kapliczki Jarlików, co z elewacjami pięknych, acz przykurzonych kamienic, zrobili właściciele funkcjonujących tam: baru i biura podróży, miałem ochotę oskarżyć ówczesnego dyrektora MZGK, właściciela nieruchomości, o działanie na estetyczną szkodę miasta. Miałem chęć również skrzyknąć znajomych i powołać do życia, do działania jakąś Krucjatę Estetyczną wołającą już nie tylko o ład architektoniczny, ale przede wszystkim wizualny. I na tym polu nasze miasto jest na dnie, choć wizualność, choć ważna, to przy innych mysłowickich deficytach, jest problem najmniejszym z najmniejszych.
Mysłowice, 7 lutego 2024
Comments