top of page
Zdjęcie autoraKrzysztof Bąk

Ojciec Beckhama




Majowy wieczór, 26 maja 1999 roku, już nie pamiętam, był zapewne ciepły o ile nie upalny. W Mysłowicach. Na południu Europy, w basenie Morza Śródziemnego, raczej na pewno duszony i gorący. Ten miesiąc na Półwyspie Iberyjskim jest uznawany już za letni.

Tego dnia w liczącej kilka milionów mieszkańców aglomeracji Barcelony, nikt nie świętował, jak w Polsce, Dnia Matki. Święto różnie wypada pod różnymi szerokościami geograficznymi. W Hiszpanii, której administracyjną częścią jest autonomiczna Katalonia, to akurat początek maja. Nad Przemszą i Wisłą, finał ligi mistrzów 1999 roku śledzono spomiędzy bukietów goździków i płatków tulipanów. Był to czas, gdy ów rywalizacja wypływała jeszcze emocje. Miała dopiero siedmio, może ośmioletnia historię. Dla produktów klubopodopnych, głównie z dawnych państw socjalsitycznów, był to klub dostępny raczej z rzadka, by nie powiedzieć - noszący znamiona epizodu.

W finale tym, niemiecki Bayern Monachium prowadził od 6 minuty z Manchesterem United. Mijała siódma, dwudziesta czwarta, czterdziesta trzecia, sześćdziesiąta i dziewięćdziesiąta minuta, a na na świetlnej tablicy wciąż widniał wynik 1:0 dla Niemców.

Mnie akurat to było w smak, bo odkąd łódzka firma jednym, małym telewizyjnym kablem antenowym otwarła okna mysłowickich mieszkań na świat, namiętnie oglądałem relacje z niemieckiej Bundesligi. Moi koledzy fascynowali się piłką brytyjską, jak jeden mąż, ubierając do gry w piłkę, koszulki właśnie, jak zwią zawodników z Manchesteru, Czerwonych Diabłów. Dał Bóg, komórek wtedy było mało, o social mediach nikt nie słyszał, w kioskach kupowało się gazety, a SMS kosztował ponad 2 zł, nie było więc jak triumfować nad kolegami, bo rano byłby wstyd straszny.

A do triumfu, ręce wznosiły się same, bo kto prowadzi w 91 minucie, ten szanse przegrać ma raczej małe. Trzy ostatnie minuty tamtego spotkania zrewidowały ten mój pogląd na zawsze. To nie kapitan niemieckiej drużyny wzniósł po ostatnim gwizdku sędziego puchar do góry. To brytyjska część, 90-tysięcznej publiczności na słynnym Nou Camp, mogła fetować do białego rana, zwycięstwo swych ulubieńców.

Wróciłem do tej chwili myślą, gdy oglądałem dokument o Davidzie Beckhamie. Świetnie pomyślany, mistrzowsko zrealizowany miniserial, tak pokazał te złote chwile kariery brytyjskiego piłkarza. Jego klubowi nie idzie. Jest doliczony czas gry. Do piłki podchodzi słynący z precyzyjnych uderzeń z rogów, wolnych i z dystansu Beckham. Uderzona jego czarnym butem piłka wpada w pole karne, w zamieszaniu, któryś z kolegów, wpycha ją do bramki. Chwilę wcześniej Bayern mógł podwyższyć prowadzenie, ale teraz, do końca została może minuta, kibice szykują się do dogrywki. Tej ostatecznie nie ma. Bo chwilę póżniej powtórka - róg, Beckham, zamieszanie, bramka.

Twórcy dokumentalnego serialu ten kluczowy moment pokazał tak: dorosły Beckham ustawia piłkę w narożniku Camp Nou, zaczyna biec. Widzimy archiwalne nagranie, dziesięcioletniego Davida precyzyjnie wykonującego ten fragment gry w rozgrywkach trampkarzy. Widzimy nastoletniego Beckhama precyzyjnie wykonującego ten fragment gry w rozgrywkach juniorów. Widzimy dwudziestokilkuletniego Beckhama kopiącego z kornera na światowych stadionach.

Blisko 50-letni dziś David mówi, że rzuty rożne ćwiczył seriami. Ustawiał piłkę w narożniku, a ojciec kazał mu zagrywać w konkretne miejsce. Od małego wykonał ich pewno tysiące, jeżeli nie setki tysięcy. Ale ta mozolna praca, doprowadziła go do perfekcji.

Powtarzalność sportowych zagrań to zaleta. Powtarzalność złych sytuacji życiowych to raczej obciążenie. Od dwóch dekad w Mysłowicach, rok w rok, mamy deficyt i mamy kredyt. Dług rośnie, nie maleje. Efektów nie widać. Kolejny miejski włodarz, zjada go na bieżące potrzeby - pensje kolegów, chodniki w dzielnicach zaprzyjaźnionych radnych.

Teraz już wiem, skąd się to bierze. Pokolenia rządzących miastami i krajem, to pokolenie, którego nie uczono gospodarności. To pokolenie rodziców na dorobku, samo na dorobku. To pokolenie kraju bez majątków, bez klasy zarabiającej i oszczędzającej. To w końcu pokolenie ludzi, którzy w końcu mogli zarabiać i wydawać, a telewizyjne reklamy mówiły im, że wszystko jest na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba się dorobić, wystarczy wziąć kredyt.

To pokolenie wycofanych ojców, którzy nie stali nad córkami i synami tłumacząc, że kredyt można wziąć - owszem - na dom i mieszkanie albo firmę, ale niekoniecznie na trzeci telewizor albo nową wersalkę (dziś już raczej sofę). To pokolenie coraz bardziej nieobecnych rodziców, którzy pomagając odrabiać szkolne prace domowe, nie mówili, ze najpierw trzeba zapracować. To pokolenie międzyustrojowej beznadziei słyszącej: jakoś to będzie.

Dziś wiadomo, że nie będzie. Że będzie tak, jak zapracujesz. Dwie dekady miejskiej degrengolady, nie pozostawiają złudzeń. Teraz już nie, ale może za waszych dzieci będzie lepiej? Bądźcie jak ojciec Beckhama i uczcie je już dziś: zapracować, oszczędzać, przestrzegajcie przed życiem na kredyt. Może wtedy i w mieście jakoś to będzie.

Mysłowice, 10 stycznia 2023




1 wyświetlenie

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Gorszy muzyk

Comments


bottom of page