Słuchałem kiedyś wykładu pewnego speca od zarządzania. Już na samym wstępie, na białej tablicy narysował okręg z nieforemną, acz bardziej podłużną niż kwadratową czy okrągłą, bryłą na środku i rzekł: to jest jezioro, a na nim wy, w waszej żaglówce. - W którym kierunku płynąć do brzegu? NIe trzeba było długo czekać, by ze strony słuchaczy zaczęły padać podpowiedzi: płynąć na wprost, zależy od wiatru, w prawo, w lewo, zawrócić. Możliwości, jak odpowiedzi, było wiele.
Jedna słuszna. - Wszystko zależy od celu - z pobłażliwym uśmiechem odpowiedział wykładowca przystąpiwszy do mazania po tablicy. Jak na przeciwległy brzeg, to do przodu. Jak wrócić do przystani, to trzeba zawrócić. A może najpierw na plaże w lewo, a potem na przeciwległy brzeg? Albo pohalsować, jeśli wiatr pozwala, po tafli.
Wszystko zależy od celu.
O stawianiu sobie i realizowaniu celów, - niejedną książkę już napisano, o niejednej rolce w social mediach nie wspominano. Z grubsza rzecz sprowadza się do tego, że warto cel jakiś ustanowić, by wiedzieć - mniej więcej - co zrobić, a nie robić dla samego robienia, by nie powiedzieć, trwania sobie a muzom.
Prawdziwość tych słów rozważałem później w czasie Bytomskiego Półmaratonu. To jeden z tych biegów, które w regionie są organizowane na tyle długo, by doczekać się kilkunastu edycji, mnie zdarzyło się przebiec tę trasę dwukrotnie, za każdym razem obiecując sobie, ze względu na nikłe walory krajoznawcze, że będzie to raz ostatni. Na razie postanowienia udaje mi się dotrzymać, choć nie bez znaczenie jest tu fakt, że od ostatniego startu, minęło ledwo pół roku i na kolejną edycję nie było jeszcze okazji się zapisać.
Bytomski półmaraton, choć cieszy się sporym zainteresowaniem, biegaczy, z mojej perspektywy nie wykorzystuje podstawowego atutu Bytomia, jakim jest architektoniczny i urbanistyczny ład i jedno z piękniejszych, jeśli nie najpiękniejsze centrum spośród wszystkich miast współczesnego województwa śląskiego. Zasadniczo - gdyby nie grupy kibiców, nie dostrzegłbym w trasie nic atrakcyjnego, raz tylko, biegnąc osiedlem czułem się jakbym biegał po Brzęczkowicach (co swoją drogą świadczy o stosowanej w peerelowskiej architekturze metodzie: kopiuj-wklej).
Biegłem w Bytomiu dwa razy, dwa razy startując w różnych kondycjach, dwa różne, mimo że trasy te same, były to biegi.
Raz pierwszy - kilka lat temu - załapałem się na powakacyjny spadek formy. Uczciwie na niego zapracowałem tygodniowym tureckim allinclusivem pod koniec sierpnia. Od tej pory, zawsze znajomym biegaczom powtarzam, że jak nie chcą zaprzepaścić wcześniejszych treningowych zdobyczy, to raczej wczasów na koniec kanikuły nie planować, no chyba, że są to wczasy odchudzające, to wtedy może i będzie im się po powrocie biegało lżej.
Raz drugi, do Bytomia zawitałem, bez sierpniowych wyjazdów na koncie, za to z wyśrubowanym rekordem życiowym w nogach, wybieganym w upalnej (28 stopni) śląskiej Ostrawie.śl
Trasy, jako rzekłem, były takie same, ale biegi dwa różne. W pierwszym, rozpaczliwie walczyłem o znalezienie zagubionej formy. Drugi traktowałem jako luźny trening. W obu, jak pisałem przyszło pokonać tę samą trasę, a przy jej końcu, ponad kilometrowy zbieg. Do celu, czyli do mety. Piszę o tym, myśląc o słowach wykładowcy, że najważniejszy do obrani drogi jest cel, bo dwa te same odcinki, na dwa sposoby pokonałem. Za pierwszym razem - walcząc o czas, zmęczony, wykorzystałem łagodne nachylenie, by przyspieszyć. Za drugim razem, nie walcząc o czas (choć swoją drogą był on lepszy niż poprzedni), miałem ochotę niemal zwolnić, by tym ostatnim kilometrem cieszyć się, napawać, oddychać pełną piersią, żałować, że to już koniec, czerpać radość z wysiłku, motywować innych biegaczy, dla których była to być może istotna walka o sekundy. Zbiegałem więc z niewysokiego wzgórza nie mrużąc oczu rażonych mocnym, wrześniowym słońcem i przypomniały mi się słowa wykładowcy, że obrana droga, postępowanie, sekwencja zdarzeń zależeć będzie od tego jaki będzie cel. Mogłem przycisnąć, by mieć lepszy czas, ale do swego życiowego, świeżego, sprzed tygodnia rekordu życiowego i tak bym się nie zbliżył. Wybrałem luz i radość. Ta sama droga, to samo miejsce a jakże inne wykonanie.
Bieganie swoją drogą, to ciekawa lekcja na życie. Nie mam tu na myśli gadania o dyscyplinie, samozaparciu, regularności, systematyczności i innych takich. W innym śląskim półmaratonie, w którym - dla odmiany - lubię bardzo biegać, bo po pięknym lesie, bo niemal po sąsiedzku, w Półmaratonie Gęstwinami Murckowskimi, również zdarzyło mi się startować kilkukrotnie, w różnej formie będąc. A nawet w różnej pogodzie, bo raz, pamiętam, upał był tak niemiłosierny, że nawet gęsty, Murckowski, las od duchoty nie odcinał. Innym razem zaś, upał był tak samo dotkliwy, ale trasa, kąpana tygodniowym deszczem, na sporych odcinkach była błotną podróżą. Na którymś ze zbiegów, gdy błoto i kałuże nieomal zawładnęły leśną aleją, doganiając kilkuosobową grupę, postanowiłem stawiać w tym lotnym anturażu stopy dokładnie tam, gdzie ci przede mną. Jeden, drugi, szósty krok i nagle, bach, ktoś przede mną zwolnił, a ja by na niego nie wpaść, parabolę biegowego kroku musiałem zakończyć w głebokiej nader kałuży. Nie widziałem jej, skupiony na butach biegaczy przede mną. Pomyślałem wtedy, że to jak w życiu, konformistycznie, w grupie, patrząc jak zachowują się towarzysze, można się błotem ubrudzić. Biegnąc samemu, patrzy się dalej, zagrożenia widać z kilku, kilkunastu metrów, tor biegu można zmienić, krok skrócić, lub zdecydować się na skok nad kałużą. To refleksja klasy tej, że można - jak stado baranów, a można jak pies przewodnik, drogę do celu - jakoby on nie był, wyznaczyć samemu ze sporą szansą na to, że będzie ona niosła lepsze skutki.
Piszę o celu, o sprawdzeniu teorii w praktyce, bo takiego jasnego celu, od wielu lat u rządzących miastem nie dostrzegam. Celem zwykle, tak to diagnozuję, jest osobiste powodzenie, horyzontem - druga kadencja, myślą przewodnią: jakoś to będzie.
A jak jest? Jak z tą żaglówką z rysunku. Sternik nie wie gdzie płynąć, łódka kręci esy floresy po tafli, tyle, że wody coraz bardziej nabiera, prędkość spada, jedna burta już prawie pod wodą, załoga dalej się bawi, a coraz bardziej doświadczeni żeglarze już wiedzą, że łajba za chwilę spocznie na dnie, a jej kapitan optymistycznie zakłada, że po latach, zatopiony wrak, może być atrakcją dla nurków.
*Tytuł to cytat z ballady legendarnego Kata
Mysłowice, 14 lutego 2024
Comments